Maud przyjeżdża do doborowej posiadłości ekscentrycznej Amandy. Wkrótce dziewczyna przekonuje się o własnej ważnej misji, jaka zamieni się przy niebezpieczną obsesję...
Chrześcijańscy święci z zasady nie mieli nieskomplikowanego życia. Trudno przecież o hagiografię, której ukoronowaniem nie byłaby spektakularna śmierć zadana z rąk (lub na zlecenie) jednostek niepodzielających entuzjazmu dla nauk Chrystusa. Jeżeli zaś los (czy też miłościwy Bóg) oszczędził swym pokornym sługom męczeństwa, oni sami często podejmowali decyzję o wyrzeczeniu się dóbr doczesnych. Doczekując swych dni w ubóstwie, cierpienie dyscyplinowanego ciała ofiarowywali Panu.
Maud (a właściwie Katie), tytułowa bohaterka filmu debiutującej za kamerą Rose Glass, wydaje się podzielać tę filozofię. Poznajemy ją, kiedy przygotowuje się do opuszczenia swego ascetycznie urządzonego mieszkania, żeby podjąć się opieki nad umierającą niewiastą. Pakując swój skromny dobytek, prowadzi wewnętrzny monolog. Jak przystało na pilną uczennicę, relacjonuje swemu nauczycielowi poczynione postępy oraz wyraża nadzieje na przyszłość u jego boku.
Jeśli wydaje się Wam, że w sposobie, w który Maud zwraca się do Boga, pobrzmiewa frywolny ton, trafiliście na właściwy trop. Widzowie o wrażliwych uczuciach religijnych pewnie poczują się zgorszeni erotycznym wymiarem połączeniu bohaterki z Bogiem. Wsłuchując się przy komunikaty wysyłane do niej przez Pana, Maud doznaje bowiem zmysłowej rozkoszy – nie wydaje się być on dla tej dziewczyny milczącym, wyniosłym bóstwem, lecz czułym kochankiem, który pod formą ciepłej, pulsującej ciepła przepływa przez jej ciało, dając wrażenie spełnienia i bezpieczeństwa.
Takie rozwiązanie formalne może się przekazać przynajmniej ryzykowne, Glass udaje się jednak nie popaść ani w śmieszność, oraz w wulgarność. Oddając narrację w łapy budzącej niepokój, aczkolwiek jednocześnie niewinnej protagonistki, reżyserka przywraca zmysłowości wymiar duchowy. Przy dużej mierze to także zasługa aktorki. Subtelnej, praktycznie pozbawionej makijażu twarzy Morfydd Clark bliżej niźli do dwuznacznego uśmieszku Sashy Grey wydaje się być do świętej Teresy dłuta Berniniego lub bohaterek barokowych płócien pędzla Caravaggia bądź Rembrandta.
O ile życie duchowe Maud zostaje sportretowane nadzwyczaj barwnie, o tak wiele trudno oprzeć się wrażeniu, że do niej ziemska egzystencja jest zaledwie muśnięta. Historyjkę dziewczyny musimy poskładać z odłamków do niej relacji z otoczeniem: zmagającą się wraz z odmawiającym posłuszeństwa ciałem Amandą (Jennifer Ehle) i umilającą do niej ostatnie chwile pracownicą seksualną, przypadkowo spotkaną koleżanką z poprzedniej pracy, chłopakiem poznanym w barze. Wraz z szczegółów przekazywanych w dialogach wyłania się dramat kobiety samotnej, która nie radząc sobie z traumą, zwraca się w odniesieniu do wierze.
Chłód, jaki panuje w relacjach między protagonistką natomiast stającymi na jej drodze osobami, odrzucić jest jednak zarzutem pod adresem reżyserki. Mimo że perspektywa konfrontacji Maud z pozostałymi bohaterami wydaje się kusząca, Glass odrzucić ulega tej pokusie. Izolując ją od czasu otoczenia, podbija schizofreniczny klimat swojego pozycja, a przy okazji wydobywa mrok z tego szczegółu, który w standardowym horrorze byłby kontrapunktem dla zmagającej się z demonami dawnych lat dziewczyny. filmy online
Choć na pierwszym akcie łatwo odnieść wrażenie, hdy mamy do czynienia z kolejnym horrorem satanistycznym, Glass po raz kolejny udaje się omamić widza. Pisząc hagiografię św. Maud, reżyserka czerpie przyjemność zarówno z odniesień do odwiedzenia innych produkcji filmowych, jak i igrania z przyzwyczajeniami nabywców. Efektem jest pewien z najbardziej autentycznych horrorów ostatnich lat: niezwykle sensualny jak i również wysmakowany wizualnie portret szaleństwa. Źródłem sf nie są tutaj jump scare'y czy efekty gore, jednak precyzyjnie wykalkulowana krytyka fundamentalnych wartości.
Tak jak Pascal Laugier po głośnym "Martyrs. Skazani na strach" Rose Glass schodzi z metafizyki na stopień cielesności, a przy sposobności zgrabnie wplata w historię nietzscheańską krytykę religii chrześcijańskiej jako religii, obok podstaw której znajdują się cierpienie i przemoc. Koniec końców ściana między sprawowaniem kultu a szaleństwem objaśnia się niezwykle cienka. Ot, jeśli mówisz do Boga, jesteś religijny. Jeśli Bóg mówi do Twoich potrzeb, jesteś wariatem.